wtorek, 11 czerwca 2013

Noc Kultury w Lublinie

Wiecie, że są takie dni w roku, a także takie noce, kiedy wcale nie żałuję że nie mieszkam na Helu.... Ostatnio w moim mieście Lublinie była bardzo fajna impreza - Noc Kultury.
Kultura sama w sobie jest fajna - to przecież muzyka, teatr, plastyka.... A kultura w nocy, kiedy nawet dzieci nie muszą iść wcześnie spać, tylko wybierają się z rodzicami na fajne spacery połączone z lodami przy szalenie głośnej muzyce, to już nie da się porównać prawie z niczym.
Ale po kolei....
Gdyby nie obietnica lodów, prawdopodobnie tacie wcale nie udałoby się wyciągnąć mnie na żaden wieczorny spacer. Poza tym od dawna chciałem mu pokazać moje ulubione miejsca na Starym Mieście - "kamień bez szczęścia" (zwany przez dorosłych "kamieniem nieszczęścia") i rynnę-smoka.... Więc dałem się namówić.
Jak już tam doszliśmy, jak prawdziwi piechurzy na własnych nóżkach, okazało się że jest tam bardzo fajnie. Było mnóstwo ludzi, uliczni grajkowie, przebierańcy, żywy posąg Wikinga (czyli tak naprawdę żaden z niego Wiking, tylko pomalowany człowiek) i wiele, wiele innych atrakcji.
Pan rzeźbiarz pokazał mi jak robi się figurki aniołów z drewna, ale ta wiedza raczej do niczego mi się nie przyda. Jak będę dorosły, o ile nie zostanę paleontologiem, to zostanę lodziarzem i będę robił kręcone lody z niebieską polewą.
Była też wystawa malarstwa, ale to zainteresowałoby raczej moją siostrzyczkę Ewę. Ona chce zostać malarką, pisarką, a najlepiej jednym i drugim. Chce pisać i ilustrować książki.

Jako przyszły lodziarz muszę przyznać, że te lody na Placu po Farze były całkiem smaczne. Były dwukolorowe, z polewą cytrynową, potwornie brudzące... Ale najbardziej niezwykłe były okoliczności - pierwszy raz w moim prawie 6-letnim życiu jadłem lody prawie pod samą sceną, tańcząc do szalonej i głośnej muzyki rockowej. Tato ma w prawdzie troszkę więcej lat niż ja, ale też się przyznał, że pierwszy raz w życiu jadł lody na koncercie.
Grał zespół Lolo Ferari i było tak głośno, że w domu bym nie wytrzymał. A oto próbka ich możliwości:



Umyć się z lodów wstąpiliśmy do Muzeum. Tam też było bardzo dużo ludzi, wszyscy stali w kolejce by zobaczyć otwartą po długiej przerwie wystawę archeologiczną. A że archeologia jest bardzo ciekawa, więc i my postanowiliśmy chwilkę poczekać. Dłużyło mi się bardzo, a pan ochroniarz puszczał co chwila zaledwie kilka osób. Ale byłem dzielny i czekanie bardzo się opłaciło.

Były tam figury jaskiniowców, kobiet, dawnych wojowników zupełnie jak w moim ulubionym filmie "Noc w muzeum". Tak samo były też makiety z małymi ludzikami i ich domkami.... Niestety w naszym muzeum podczas Nocy Kultury figury wcale nie ożywały. Trudno.... Widać nad lubelskim Muzeum nie wisi żadna staroegipska klątwa.
Ale za to były tam też najprawdziwsze skarby: skarb monet rzymskich, monet arabskich, skarb bursztynowy... A archeolodzy w wyświetlanych filmikach tłumaczyli, że niekiedy zwykłe szklane paciorki z dawnych czasów czy nawet gliniany garnuszek jest więcej wart, niż skarb srebrnych monet.
Bardzo podobały mi się też kamienne narzędzia pra- pra- pra- pra- pra- pra- dziadka i filmik o tym jak pra-pra-pra-pradziadek sam robił swoje narzędzia. Zauważyłem też małe oszustwo. Nie wiedzieć czemu "jaskiniowiec" robiący na filmie kamienne narzędzia na palcu miał całkiem współczesną złotą obrączkę!!!

Fajne były kamienne narzędzia, barbarzyński wojownik z czasów rzymskich, ale muszę Wam się przyznać, że fajniejsza broń jest na I piętrze: armaty, moździerze, granaty ręczne czy CKM "Maxim" mojego dziadka Janka. Wojownicy z wystawy archeologicznej mieli tylko miecze, włócznie i łuki... Co to jest naprzeciw broni palnej?!

W nocy w Muzeum na Zamku było tak fajnie, że mama martwiąc się gdzie nas posiało dzwoniła do nas dodzwonić się trzykrotnie, ale tato miał wyłączony telefon. Jak tylko zorientował się jak jest późno, wracaliśmy do domu biegusiem.
Tato pozwolił mi raz jeszcze zatrzymać się przy Czarciej Łapie i to tylko dlatego, że bardzo lubię legendy. Wiecie, że Czart z Trybunału miał dokładnie taki sam rozmiar dłoni co moja wychowawczyni z przedszkola? Sprawdziliśmy to kiedyś podczas wycieczki.

Ale na tym podobieństwa się kończą. Z całą pewnością to nie ona zostawiła odbicie swojej łapy na ławie sądowej. Skoro na co dzień tak cierpliwie znosi dokazywania i humory całej naszej paczki, to po prostu nie może być Diabłem z Trybunału. Za tyle serca co nam okazuje inne Czarty by ją dawno wywaliły z roboty....






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz