Chciałem pochwalić się moim kolejnym wielkim dziełem - oto mój tata i mój krokodyl Marian.
(Jakby ktoś miał problemy z odróżnieniem, krokodyl Marian to ten po lewej z większymi zębami.)
W domu oczywiście nie trzymamy prawdziwego krokodyla. Po kupnie akwarium z rybkami i przyprowadzeniu drugiego kota rodzice powiedzieli: "Już dość zwierząt w domu".
Marian jest ogromnym, starym pluszakiem. Jest starszy nawet ode mnie. Ze starości odpadły mu już oba oczka, pruje się nieco na szwach i gubi wypełnienie. Ale i tak straszny z niego "Słodziak". Prawdziwy krokodyl nie byłby pewnie tak miły. A już na pewno nie dałby się podłożyć pod plecy kiedy oglądamy telewizję.
A wiecie że krokodyle były jednymi z moich najulubieńszych zwierzątek jak byłem dzidziusiem? Nazywałem je wtedy: "buty", bo rodzice w kółko czytali mi wierszyk: "Jeden krokodyl kupił buty i poznał dwa słonie z Kalkuty". Od tego pomieszało mi się w głowie. Nie wiedziałem w końcu które słowo co oznacza.
O innych poplątańcach językowych z wczesnej młodości mógłbym opowiadać długo, a moi rodzice to pewnie bez końca. Wiecie na przykład, że mojego przyjaciela Sebastiana przez długi, długi czas nazywałem "Bananem"? Na szczęście jestem już prawie dorosłym starszakiem i już mi przeszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz